Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/84

Ta strona została przepisana.

okienko, zostawił Halbertowi tłomaczenie danego mu objaśnienia.
— Ku zachodowi, ku zachodowi, — myślał Halbert, wszak w téj stronie kraj dosyć spokojny. Może to Jakób z Ropuchodołu. — ale on za stary na podobne kawałki. Ku zachodowi? Na moją, poczciwą duszę, to być musi Westburnflat? albo powiedz że nie on, nie radbym najeżdżać niewinnego sąsiada; — żadna odpowiedź; — więc nie kto inny jak rudy rozbójnik; nie pomyślałbym, ażeby ten miał godzić na mnie, i na tylu ile nas jest. On podobno jeszcze większe ma siły, niż jego Kumberlandzcy przyjaciele. Żegnam cię Elzenderze, mocnom ci wdzięczny, o pieniądze teraz wcale nie dbam, bo wypada mi ruszyć i przyłączyć się do przyjaciół przy Trystingsful. Jeżeli nie masz ochoty otworzyć okna, to późniéj kiedy mnie już tu nie będzie, możesz sobie pieniądze odebrać.
Żadna odpowiedź.
— Uparty, albo oniemiał, albo to oboje, ale nie mam czasu tu stać i gadać z nim.
To wymówiwszy Halbert Eliot ruszył konno ku miejscu, które przyjaciołom za stanowisko zejścia naznaczył.
Czterech lub pięciu z nich zebrało się przy Trystingsful; tu się zatrzymali i odbywali radę, gdy tymczasem ich konie pasły się pod topolami rozpościerającemi gałęzie po nad wodą bagnistą. Wkrótce ujrzeli liczny Orszak posuwający się z południa; był to Ernseliff ze swojemi ludźmi; ci już za śladem koni podsunęli się aż do granic Anglii, ale się zatrzymali na doniesienie, że szlachta Jakobicka zebrała znaczne siły zbrojne, i że nowe wszczęło się powstanie. Wiadomość ta najlepiéj przekonywała, że napaść wymierzona na jego rodzinę, nie pochodziła z osobistéj czyjéj ku niemu nienawiści, ale z pobudek z domowéj wojny wypływających. Powitawszy Halberta z naj-