prowincyach pogranicznych wielka liczba była. Wzgórek na którém stała, wznosił się malowniczo z trzęsawego gruntu do wysokości dwóchset prawie stóp. Droga suchym torfem brukowana, zwijała się aż pod samą wieżę, lecz dla nieprzebytego i niebezpiecznego bagna, od którego trudna była do rozpoznania, przedstawiała obcemu wielkie trudności do przebycia. Sam tylko posiadacz wieży i domownicy jego, znali krętą, trudną ścieżkę, którą zaledwie ci co go czasem odwiedzali, z trudnością dostać się mogli. Lecz między orszakiem, który się pod przewództwo Ernseliffa zebrał, byli niektórzy za przewodników służyć mogący. Bo chociaż sposób myślenia posiadacza, oraz życie jego, powszechnie znanem było, jednakże brak rozwiniętych wyobrażeń o prawie własności, zasłaniał go od pogardy, jaką w kraju oświeceńszym byłby okryty. Prawie za takiego od swoich spokojnych sąsiadów był poczytywanym, jak za dni naszych, szuler, pijak, lub biegający w zakłady; wprawdzie jego towarzystwa unikali i potępiali sposób życia, zatrudnienie jednak jego, nie zostało napiętnowane hańbą, na jaką rzeczywiście zasługiwało. Ztąd oburzenie na Westburnflata nie pochodziło z podłego jego postępowania, gdyż można się było tego po rozbójniku spodziewać, lecz raczéj z okoliczności, że się uczynku dopuścił na sąsiedzie, który mu żadnego powodu do waśni nie dał, na jednym z przyjaciół, a nade-wszystko na jednym z Eliotów, do którego orszaku większa ich część należała. Nie dziw zatém, że z pomiędzy tłumu znalazł się nie jeden świadomy drogi do jego mieszkania, i ci towarzyszów swoich tak prowadzić umieli, że zaraz stanęli na twardym gruncie tuż przed wieżą Westbrunflat.