Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/88

Ta strona została przepisana.

wreszcie twarz szpetną staréj kobiety przed strzelnicę, będącą przy samem wnijściu.
— Oto rozbójnika matka, — mówił któryś z Eliotów, ona tysiąc razy gorsza i słynie z wiele złego, które wszędzie wyrządziła.
— Kto jesteście i co chcecie? — pytała się staruszka.
— Szukamy Wilhelma Graeme Westbrunflat, — odpowiedział Ernseliff.
— Nie ma go w domu, — odrzekła stara.
— Kiedy cię opuścił, — daléj pytał Ernseliff.
— Nie wiem.
— Kiedy powróci? — pytał się Halbert.
— I tego nie wiem, — odrzekła nieprzebłagana stróżyni.
— Czy jest jeszcze kto w zamku? — pytał się daléj Ernseliff.
— Ani jednéj duszy więcéj.
— Otwórz więc bramę i wpuść nas, — odrzekł Ernseliff, — jestém sędzią pokoju, i śledzę dowiedzionego występku.
— Niech te ręce pękną, co wam zapory odsuną; po moich się tego nie spodziewajcie. Alboż się nie wstydzisz, najeżdżać z taką bandą, szablami, halabardami, szyszakami i przestraszać zostawioną w domu wdowę?
— Mamy niewątpliwe doniesienia, — odpowiedział Ernseliff; — szukamy dóbr wielkiéj ceny, które gwałtém zostały wykradzione.
— I dziewczyny, — odezwał się Halbert; — którą okrutnym sposobem w niewolę wzięto, i która sto razy więcéj warta, niż wszystkie dobra.
— Powiadam ci bez żartu, — daléj mówił Ernseliff; — że możesz twego syna niewinność najlepiéj dowieść, jeżeli nas wpuścisz dla odbycia poszukiwań.