Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/89

Ta strona została przepisana.

— A cóż poczniesz, jeżeli twemu hufcowi nie otworzę? — zapytała się stara z urąganiem.
— Uścielemy sobie drogę kluczem króla, — zawołał Halbert groźnie, a każdemu żywemu stworzeniu, jakie nam się w domu nawinie, kark skręcimy, jeżeli się dobrowolnie nie poddasz.
— Komu grożą, ten długo żyje, — odpowiedziała stara: — widzicie tu żelazną kratę, doświadczcie teraz waszego męstwa, inni lepsi od was zuchy na niéj swych sił na próżno próbowali.
Po tych słowach oddaliła się ze złośliwym uśmiechem od otworu, przez który z niemi rozmawiała.
Oblegający, odbyli radę wojenną. Mury były tak grube, a okna tak małe, że zamek ciężkim nawet działom na czas niejaki oprzećby się potrafił. Wejścia broniła zewnątrz krata, z samego kutego żelaza, takiéj mocy, że uderzenie największéj nawet siły zbrojnéj, wytrzymać mogła.
— Siekiery i topory, — odezwał się Hugo kowal z Ringelburn, — na nic się tu nie zdadzą.
Wewnątrz domu, blisko dziewięć stóp od zewnętrznych drzwi, bo tyle wynosiła grubość murów, znajdowały się drugie z dębiny, wzdłuż i wszerz żelazem okute i ogromnemi gwoździami zaopatrzone, oprócz tego nie ufano zapewnieniom staréj, że ona tylko sama osadę składa. Niektórzy nawet twierdzili, że widzieli ślady konia, na drodze do zamku wiodącej: z czego wnieśli, że tu ktoś dopiero jechać nią musiał.
Z temi trudnościami połączył się jeszcze niedostatek narzędzi potrzebnych do przypuszczenia szturmu do zamku. Nie było nadziei wystarania się o drabiny dosyć długie dla wdrapania się po nich na mury, a okienka, nie tylko były bardzo ciasne, ale nadto, żelazami obwarowane.