Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/92

Ta strona została przepisana.

cia zaporów, gdyż są tak ciężkie, że na to właśnie tyle potrzeba czasu. Przystajesz na to?
— Dozwalam ci tyle czasu, — odpowiedział Ernseliff, daję ci słowo honoru....
— Zaczekaj więc tu minutkę, — odpowiedział rozbójnik; — albo słuchaj, oddal się lepiéj ode drzwi na wystrzał pistoletowy. Ufam wprawdzie twojemu słowu Ernselifie, ale co bezpieczniéj to lepiéj.
— Ha! ptaszku, — zawołał Halbert, — odsuwając się od bramy, gdybym z tobą był sam, to powiadam ci, że wołałbyś pierwéj złamać sobie ręce i nogi, niż poważyć się dotknąć tego, co jest moje.
— Oto, — odezwał się Szymon z Hakburn; — trochę rozgniewany na prędkie poddanie się; i otóż widać, że nie wszyscy kucharze, co długie noszą noże. Jak się to zaraz czołga, nie wart ojcu swojemu rzemyka związać, tamten był zuch!...
Tymczasem otworzyła się wewnętrzna brama zamku, i matka rozbójnika ukazała się między nią i kratą zewnętrzną, wkrótce potém stanął sam Westbrunflat, trzymający niewiastę za rękę; baba zamknęła za nim starannie kratę i pozostała dla straży.
— Jeden tylko lub dwóch z was może tu przyjść, zawołał: i odebrać ją z mojéj ręki nienaruszoną i zdrową.
Halbert pobiegł naprzeciw swojéj narzeczonéj, Ernseliff szedł za nim zwolna, aby go bronić, W razie zdradzieckiego napadu, gdy nagle oba zatrzymali się; nie była to Gracy Armstrong, lecz mis Izabela Vere, któréj uwolnienie z wieży, na mocy odbytych układów uskutecznioném zostało.
— Gdzież Gracy! gdzież Gracy Armstrong? — zawołał Halbert, — wściekając się ze złości, że się zobaczył tak szkaradnie zawiedzionym.