Strona:PL Washington Irving - Powieść o księciu Ahmedzie al Kamel albo o pielgrzymie miłości.djvu/13

Ta strona została przepisana.

leży zupełna zbroja zaczarowana i rumak zaklęty tam od dawna w śnie kamiennym.
Książę truchlał z dziwu i radości. Sowa nastrzępiając mądre uszki, mówiła dalej:
— Przed laty towarzyszyłam memu ojcu, gdyśmy do dóbr naszych w tę okolicę lecieli; nocując w tej grocie, widziałam tę zbroję. Kiedy jeszcze byłam sowką, słyszałam od mego dziadunia, że tę zbroję zostawił tam pewien moslemita, w czasie wojen zbiegły w te góry. Umarł on tam, zostawiając konia i zbroję pod zaklęciem czaru, z przeznaczeniem, że tylko moslemita będzie mógł jej użyć, i tylko od rannego świtu do południa, ale ten co jej użyje, każdego zwycięży.
— Do groty! do groty! — wołał Achmed.
— A co? — rzekła sowa — czy mierzyć się ze mną tej nędznej papudze?!
I powiodła go w głąb lasu i pieczary, w której mały płonący kaganek w głębi stalaktytowych sklepień rozrzucał wieńce strasznego półświatła.
Na żelaznym stole spoczywała złotogłowa zbroja królewskiej wspaniałości, obok stał koń tak pełen życia, jakby tylko co z paszy powrócił. Kiedy go Achmed pogłaskał po szyi, uderzył podkową o ziemię, że echo zadudniło, i zarżał radośnie. Na tym cisawym rumaku i w tej słonecznej zbroi gotował się królewicz do boju.
Nadszedł stanowczy poranek. Na płaszczyznach, między skałami otaczającemi Toledo, były przygotowane szranki do boju, galerje i estrady dla dam powiewały kobiercami, a nad niemi rozpostarte szerokie płótna, mające ich chronić od słońca. W górze jaśniały wszystkie piękności okolicy, w dole stali rycerze z giermkami i dworno. Wszystkie piękności jednak gasły wobec królewny Aldegondy, gdy błysła pod turkusowym namiotem po raz pierwszy; nie tylko koroną ale wdziękiem stała się monarchinią zgromadzenia, tak, że szmer uwielbienia rozszedł się jak wśród fal poruszonych w pierścienie rzuconym w nie kamieniem.
Aldegonda była smutna, obojętna i widocznie niespokojna, blada, to zarumieniona, i drżąca jak róża pod tchnieniem poranka.
Trąby dały znak i oznajmiły przybycie nowego rycerza. Achmed stanął w arenie. Misterny hełm o złotym smoku wznosił się nad jego lśniącym zawojem. Pancerz, szabla i jatagan iskrzyły emalją i klejnotami fezkiej roboty. U ramienia zawisła okrągła tarcza a w ręku dzierżył czarodziejską lancę. Czaprak złotogłowy rumaka bogatą frenzlą słaniał się ku ziemi, a dumne zwierzę spinając się i żując złote wędzidło, zdało z nozdrzów wzdętych pryskać iskrami, i rżało radośnie na widok szranków bojowych.
Postać Achmeda odznaczała się od wszystkich, a przydomek „pielgrzyma miłości“ wzbudził niepokój wśród płci pięknej.
Heroldowie jednak rzekli mu, że tylko książęta krwi mogą brać udział w walce.
Achmed się nazwał. Tem ci gorzej. Moslemitom zupełnie wzbroniony był udział w turniejach, bo jakżeż król mógł mu oddać rękę swej córki?
Całe koło książąt otoczyło Achmeda, sypiąc przycinki i nie szczędząc żartów.
Wzburzony Achmed wyzwał najpotężniejszego z nich — padła rękawica, bój się rozpoczął.
Na dzielnym rumaku natarł Achmed tak gwałtownie i zręcznie, że po chwili szerokobarczysty

Nr. 6.