Strona:PL Washington Irving - Powieść o księciu Ahmedzie al Kamel albo o pielgrzymie miłości.djvu/3

Ta strona została przepisana.

Pierwszym jego znajomym stał się jastrząb, który się gnieździł w cynowym załomie u dachu baszty, zkąd w zdłuż i w szersz robił za zdobyczą rozległe wycieczki.
Nie wiele jednak miał z nim młodzian do czynienia. Był to podły korsarz niebieski, samochwał i pyszałek, umiejący tylko z pychą opowiadać o swych złodziejstwach, które zwał bohaterskimi czynami.
Następnie zawiązał znajomość z sową, potężnie na mędrca wyglądającą. Ta jednak nie była mu miłą, bo przypominała jego nauczyciela. Piramidalnie zarozumiała, z olbrzymim łbem, łypiąca sztywnemi ślepiami, cały dzień ukryta na medytacjach w starej dziurze wieży, a w nocy wylatująca na zwiady. Popisując się erudycją, mówiła o astrologji, prelegowała o księżycu i nieco o naukach ścisłych rozwlekle, wreszcie znalazł królewicz, że z całą metafizyką jeszcze nudniejsza od Eben Boabdena.
Przyszła kolej na nietoperza, który cały dzień na własnych nogach wisiał u okna baszty, a wylatywał o zmroku. Ten o wszystkiem dwuznacznie rozprawiał, konstatował dualizm wszechrzeczy i genjalnie kpił z siebie i z wszystkiego czego nie rozumiał.
Znalazła się i jaskółka, którą młody Ahmed z razu się zainteresował. Miała nie złe gadanie, ale była wszędybylska, wietrzna, niestała i nigdy niewytrwała w niczem. Pokazało się w końcu, że o wszystkiem umiała rezonować, krytykować wszystkich i wszystko, a tylko po powierzchni przedmiotów szybowała, gruntownie nie rozumiejąc niczego.
Wieża była za wysoką, by się Ahmed mógł zapoznać z innymi ptakami. Wkrótce znudził się nowymi towarzyszami, którzy w cząstce jego głowie, w niczem zaś jego sercu dogodzić nie umieli, i zapadł znowu w cichą samotność.
Minęła zima, z powrotem wiosny obudziły się wszystkie kwiaty i drzewa, ozwały się rozliczne głosy i balsamiczne wonie napełniły powietrze słodkiem tchnieniem, a każdy ptak rozkochany śpiewając, był budowniczym swego gniazda. Ogólny śpiew rozbrzmiewał w cieniach Generalifu i dochodził do wieży samotnego książęcia. Ze wszystkich stron słyszał tylko to jedno tajemnicze słowo: miłość! miłość! miłość! we wszystkich tonach i odcieniach sobie wtórujące.
— Co to może być ta miłość? — dumał młody więzień — o której wszystko śpiewa a o której ja jeden nic nie wiem!
I zapytał o to swego socjusza jastrzębia, by go pouczył w tej mierze. Wyniosły ptak odrzekł ze wzgardą:
— Udaj się do zwykłych ptaków ziemskich w tej mierze, które nam książętom ptaszego rodu za zdobycz są przekazane. Mojem rzemiosłem wojna, mojem upodobaniem walka! Jako wojownik nie wiem nic o rzeczy tak znikomej jak miłość.
Ze wstrętem odwrócił się Ahmed ku spelunce, w której siedziała sowa. Ona — pomyślał — jest ptakiem spokojnego obyczaju, ten mnie w tej mierze oświeci. I spytał sowę, czemby być mogła ta miłość, o której tam na dole tak cudnie pieją wszystcy ptaszkowie?
Sowa z miną obrażonej godności rzekła:
— Moje noce poświęcone są studjom i badaniom, a dnie rozmyślaniom w mej celi o wszy-