Strona:PL Washington Irving - Z podróży po stepach Ameryki.djvu/1

Ta strona została przepisana.


Z podróży
po stepach Ameryki.
Przez
Ernesta Buławę.
I.
Wielki step. Łowy na bawoła.

Pochód dwugodzinnny w kierunku południowym, wywiódł nas wreszcie z pustej okolicy lasów pogranicznych, i zoczyliśmy z niewysłowiona rozkoszą bezbrzeżny step, olbrzymią, falistą zielonością rozkładający się w prawo i w lewo.
Mogliśmy teraz śledzić bieg wspaniałej Kanady, czy kilku innych mniej wielkich strumieni, po zielonych smugach lasów rosnących u ich wybrzeży. Krajobraz był porywającej piękności! Widok płaszczyzn — bezbrzeżnych o tak bujnej florze, że wprawia w stan swobodnego zachwytu! — Szersza piersią oddychamy na widok tych rozległych, bujnych błoni, których balsamiczne tchnienie nas upaja.
To wrażenie zaś podwójnie oddziałało na mnie po wydobyciu się z gąszczu niezliczonych krzaków i gałęzi.
Z nieznacznej wyżyny Beatte wskazywał nam miejsce, kędy z swymi towarzyszami położyli kilka bawołów; w błękitnawej oddali dał nam dojrzeć ciemne, ruchome kształty, powiadając, że to są niedobitki wczorajszej gromady. Kapitan zdecydował się postąpić o milę, ku zaroślom krzaczystym, i tam na parę dni się spuścić dla użycia łowów na bawoły i przysporzenia żywności.
W czasie pochodu jeźdźców wzdłuż pomienionego wzgórka Beatte, zobowiązał się mnie i moich towarzyszów przeprowadzić na miejsce, gdzie spotkanie się z trzodą dzikich bawołów było jeszcze pewniejsze.
Po przebyciu krótkiej przestrzeni w odwrotnym kierunku łąk, ujrzeliśmy w dali stado dzikich koni o milę od siebie. Natychmiast Beatte zapominając o bawołach, spiął swego na pół dzikiego konia z arkanem swoim u siodła, pomknął za niemi, gdy my po-