— Cóż za nogi! — pomyślał Crammon z westchnieniem. — Cóż za wspaniałe nogi.
Kilka dni później zjawił się Crammon znowu, w celu wysondowania Krystjana.
— Nie podobasz mi się, mój drogi, — zaczął — skłamałbym, mówiąc, że mi się podobasz. Dziś mija tydzień od czasu, kiedy zażywamy tej wilegjatury. Przyznaję, jest to przepiękne miejsce wywczasów wiejskich, na wiosnę, czy w lecie, w wesołem towarzystwie, kiedy można urządzać festyny w parku, a miasta kipią nudą. Ale teraz, wśród zimy, bez orgji, szaleństw i dam, jakiż to ma cel? Czemuż się zakopujesz? Czemu zwieszasz głowę? Na co czekasz i jakie masz zamiary?
— Pytasz o tyle rzeczy, Bernardzie — odparł Krystjan — a nie powinienbyś tyle naraz zadawać pytań. Tu jest równie dobrze, jak gdzieindziej. Powiedz, gdzie może być lepiej.
Crammon odczuł nadzieję i wyraz jego twarzy rozjaśniło przeczucie wspólnych uciech.
— Gdzie może być lepiej? — rzekł. — Ależ drogi mój, każdy przedział wagonu jest lepszy, brudny przedpokój pani Simchowitz w Mannheimie jest lepszy. Zresztą porozumieć się trzeba. Przedkładam plan świetny. Naprzód Palermo, Conca d'oro, Monte Pellegrino, Sycyljanki idące do kościoła, zerkające pożądliwie z poza welonów cnotliwości. Stamtąd urocze zboczenie do Neapolu. Magnes: panna Ivonne. Najbardziej krucze włosy, najbielsze zęby i najdoskonalsze, maleńkie nóżki Europy. Okolice, leżące wśród tych granic... sublime. Potem zatelegrafujemy do Prospera Ma-