Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/100

Ta strona została przepisana.

chorzał nagle ciężko ulubieniec jego i protegowany, ks. Fjedor Szilagin. Ogarnionego wysoką gorączką zaniesiono go do chaty czerkieskiej. Ks. Szilagin to człowiek nad wyraz zepsuty mimo swych lat dwudziestu i po kobiecemu coprawda, ale niesłychanie piękny. Na skutek zakładu chodził on raz przez całą noc, przebrany za kobietę po ulicach i lokalach rozrywkowych Petersburga i przyniósł przyjaciołom rozmaite ozdoby i klejnoty, jakie zdobył pięknością swoją, między innemi kosztowną branzoletę ze szmaragdami. On to właśnie zachorzał w górach. Posłaniec konny porwał na siodło starego, ograniczonego lekarza wiejskiego. Szilagin rzucał się w gorączce, a W. Ks. rzekł, wskazując chorego: — Jeśli on umrze, umrzesz i ty. Ratuj go, a ocalisz własne życie. Lekarz wlewał choremu co godzina w usta jakieś lekarstwo, przez resztę zaś czasu dygotał ze strachu.
Los zrządził, że Szilagin odzyskał nad ranem przytomność i zwolna wrócił do zdrowia. Atoli władca pewny był, że nieubłagane: albo, albo, jakie przedłożył lekarzowi rozwinęło w nim siły tajemne, i dokonał cudownej kuracji. Nie poddaje on się tedy naturze samej nawet.
Rysy Ewy ożywiły się nagle, podeszła do okna i otwarła je. Wichr wstrząsał drzewa. Poszarpane ruydalowskie chmury, zlekka oświetlone niewidzialnym księżycem, kłębiły się na ciemni. Powiedziała odwrócona odeń:
— Mówiłeś pan, że go nikt przeniknąć nie zdoła. Niema tu pola do przenikania. On jest, jak otchłań, rozwarły, a ciemny.
— Ma pani, może, słuszność! — odparł zcicha. —