Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/110

Ta strona została przepisana.
10.

Edgar Lorm miał wielkie w Monachjum powodzenie. Publiczność tłoczyła się wprost w widowni, tak że musiał przedłużyć swe gościnne występy.
Rozradowany Crammon nadymał się, grając rolę mamki sławy przyjaciela.
Pewnego dnia, podczas herbaty u pewnej literatki, usłyszał śmieszki pod swym adresem i rozweselił się, gdy mu powiedziano, że rozszeptane towarzystwo pewne było, ik[1] kopjuje Lorma, jako mizantropa.
Feliks Imhoff omal nie pękł ze śmiechu, dowiedziawszy się o tem i rzekł:
— Niewątpliwie, myśl to pociągająca wielce, — rzekł Crammonowi, — ale należałoby ją, sądzę, odwrócić, mianowicie ty służyłeś pewnie Lornowi za model w lej roli.
Tłumaczenie takie pochlebiało bardziej i Crammon uśmiechnął się wdzięcznie. — Bezwiednie pogłębił wyraz nienawiści dla świata na swej wyrazistej, kanoniczej twarzy. Gdy Lorma fotografowano w kostjumie Alcesta, stanął Crammon za aparatem nie spuszczając z posągowej postaci artysty oczu.

Chciał się uczyć. Rolę, jaką mu przydzielono w sztuce, grywał codziennie od dziewiątej rano, do jednastej wieczór, zaczęła go drażnić. Była zbyt epizodyczna. Wydało mu się, że dyrektor teatru przystanie na zmianę obsady. Powiedział to Lormowi. Aktor ten nie był mu już, jak dawniej, w młodości, koroną i świecznikiem ludzkości, oraz naczyniem najszlachetniejszego nektaru, ale środkiem do celu. Trzeba się było odeń uczyć i kryć jaknajtroskliwiej prawdziwe uczucia, gromadząc wszystkie siły na moment, kiedy padnie hasło. Trzeba było gospodarować oszczędnie ze samym

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – .