mowało tak, jak złaknionego poezji i namiętności mieszczucha, napotkanie rozmarzonej duszy.
Judyta miała sen. Leżała naga przy wielkiej śliskiej, lodowatej rybie. Czyniła to z upodobaniem i tuliła się do tego cielska. Nagle jednak zaczęła bić potwora, bowiem jego zimne, mokre, śliskie, srebrzyście połyskujące, na grzbiecie opalizuujące[1] łuski, przepoiły ja szatańska wściekłością. Biła tak długo, aż utraciła przytomność i ocknęła się wyczerpana.
Pewnego popołudnia urządzono wycieczkę w dolinę Izary. Wzięli w niej udział Crammon, Feliks, młody przyjaciel Feliksa, Lorm i Judyta. Wypito kawę w gospodzie. Droga powrotna wiodła przez las. Szli parami, Lorm z Judytą na samym końcu korowodu.
— Zgubiłem mą złotą tytonierkę! — zauważył Lorm szukając po kieszeniach. — Muszę wracać. Miałem ją jeszcze w gospodzie.
Była to drogocenna i ważna dlań rzecz, podarek króla, z którym go od młodości łączyły węzły przyjaźni i ta pamiątka niczem zastąpić się nie dała.
Judyta skinęła głową.
— Zaczekam tu, — rzekła — jestem zanadto znużona, by raz jeszcze odbyć tę drogę.
Poszedł, ona zaś stała zadumana, z głową opartą o pień drzewa. Nachmurzyła czoło, a oczy patrzyły przenikliwie. Cisza panowała w lesie. Powietrze było bezwietrzne, nie ozwał się ptak, ni zwierz nie zaszeleścił gałęzią.
Czas mijał. Zgoła bez zniecierpliwienia, zajęła własnemi myślami, ruszyła w końcu w stronę, skąd nadejść musiał Lorm. Po chwili ujrzała na mchu coś błyszczącego. Była to tytonierka. Podniosła ją spokojnie.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – opalizujące.