— Trzebaby mu krzyczeć w uszy: Dalejże, na kolana! — unosiła się Zuzanna. — Ale prędzej zachwiałaby się kolumna Vendome, niż on. Jest niewzruszalny. Opowiedziałam mu o twych triumfach w Petersburgu, o wybuchach zachwytu, on zaś słuchał tak jakby czytał dość ciekawe sprawozdanie dziennikarskie. Mówiłam także o W. Księciu... nie marszcz czoła... musiałam to uczynić, by się nie udusić. — Nie codzień trafia się wziąć na łańcuch Dżingishana i stopić żelazną duszę barbarzyńcy. Słucha go pięćdziesiąt miljonów drżących niewolników i słucha natura, wedle słów: — Wstrzymaj się słońce w Gideonie, a ty księżyciu w dolinie Ajalonu. Poeta nie mógłby tego lepiej zobrazować. Zdumiałabyś się sama, słysząc, z jakim talentem haftuję złotą nicią na zgrzebnem płótnie. Trud daremny. Oddychał dalej miarowo, jak stuka zegarek. Parę razy, wydało mi się drgnął, ale przyczyną była mucha, która go połaskotała po nosie.
— Ciekawam, czy nadeszły już do Heystu toalety z Paryża! — powiedziała Ewa.
Wydłużył się bardziej jeszcze owal jej twarzy, zacisnęła zlekka wargi, potem białe zęby błysnęły, jak wyłuskane migdały.
— Czemuś mu odmówiła? — ciągnęła Zuzanna dalej. — Co się posiadło należy do przeszłości, odkładana rozkosz to ciężar. Oni wszyscy winni być szczeblami jeno drabiny twojej, niczem więcej. Przy pierwszem pianiu koguta mogą sobie iść precz, cała zaś treść nocy jest twoją własnością. Czemże on właśnie zasłużył na wyróżnienie? Czemuż wystrugałaś sobie zeń bożka? Pocoś go wezwała? Obawiam się, że popełnisz głupstwo.
Ewa milczała. Język jej wysunął się na moment,
Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/124
Ta strona została przepisana.