a oczy przymknęły chytrze. Sądząc, że minę tę odgaduje, rzekła Zuzanna:
— To prawda, posiada on cudowny djament, po którym wylewałaś łzy. Ale starczy twego rozkazu, a będziesz miała kamienie takie u trzewików.
— Kłamiesz! Kiedyż to opłakiwałam ten djament? — powiedziała Ewa obojętnie.
Usiadła i odziana w powiewne lekkie jak płatki kwiatu szaty, zdała się być duchem, powstałym z nicości.
— Kiedyż to opłakiwałam ten djament? — powtórzyła, dotykając ramienia towarzyszki.
— Sama mi to opowiadałaś.
— Nie masz lepszego argumentu? — zaśmiała się Ewa.
Śmiechem wyrażała to, co najbardziej było w niej zmysłowe i najwyższe duchowo jednocześnie.
Zuzanna złożyła ręce z uległością i wyrecytowała:
— Volvedme del otro lado, que de este ye estoy tostado.
Było to hiszpańskie strzeliste westchnienie: Obróćcież mnie na drugą stronę, gdyż z tej jestem już upieczony.
Dom, w którym zamieszkała Ewa, stał niedaleko wybrzeża. Była to stara siedziba pańska, wybudowana przez Wilhelma Orańskiego, a do niedawna była własnością zmarłej księżny Leuchtenberg.
W tych ogromnych komnatach było Ewie dobrze. Dniem i nocą słyszała szmer morza. Brała książkę, ale zaraz odrywał jej uwagę ten szum, w który się wsłuchiwała z lubością.
Chodziła po komnatach ze starymi meblami i poczer-