Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/126

Ta strona została przepisana.

niałymi obrazami rada, że posiada samą siebie i bez męki wnętrznej czekać może na tego, który polem przybywał. Witała go napoły przymkniętemi oczyma, z uśmiechem zupełnego poddania.
Zuzanna ćwiczyła na fortepianie zciszywszy struny. Po ukończeniu zadania, znikała niepostrzeżenie.
Krystjan i Amadeusz zamieszkali w willi sąsiedniej. Amadeusz w parterze, a Krystjan na piętrze. Voss, nic zatrzymywany przez towarzysza wychodził rankiem, wracał zaś wieczór, lub późną nocą, nie wspominając gdzie był i co przeżył.
— Człowieka takiego jak ja, — powiedział trzeciego dnia Krystjanowi podczas śniadania — nie wolno wodzić na łańcuchu. Mam sen i oddech odmienny niż inni. Dusza moja ugania kędyś, ja zaś poluję na nią. Gdy ją schwytam, dowiem się może co mi czynić należy.
— Jesteśmy dziś zaproszeni wieczór na kolację do Ewy Sorel! — rzekł Krystjan, nie podnosząc oczu.
Voss skłonił się z ironją.
— Kolacja ta przypomina mi djabelnie dawne obiady dobroczynne! — rzekł kąśliwie. — Wszakże odczuwam doskonale niechęć dla siebie i swą obcość zupełną. Bezpotrzebna to zgoła komedja. Cóż tam po mnie? Wszyscy niemal mówią po francusku. Ja jestem małomieszczanin, chłop, a tkwiąca we mnie śmieszność to rzecz gorsza, niż gdybym był mordercą, czy podpalaczem. Może zdecyduję się, któż wie, na mord lub podpalenie, by nie być śmiesznym!
Otworzył usta do śmiechu, ale nic wyszedł z nich żaden ton.
— Dziwi mnie, Amadeuszu, — rzekł Krystjan, że myśl pańska krąży ciągle dokoła jednego punktu. Czyż to istotnie punkt ważny i miarodajny? Nikogo nie ob-