Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/129

Ta strona została przepisana.

cząstką, jej usprawiedliwieniem i jej koroną. Przesiawszy już być klejnotem stał się promienistym, wszystkich przekonywującym symbolem.
Przez kilka sekund panowała przeraźna niemal cisza. Piękna Vanleer, belgijska rzeźbiarka wydała głośny okrzyk zdumienia i podziwu.
Nagle zagasł upojny uśmiech na twarzy Ewy, a oczy jej zwrócone w bok, napotkały spojrzenie Amadeusza.
Był sino-biały, półotwarte oczy miały wyraz głupkowaty, nastawił brutalnie głowę, zwisające ramiona jego drgały. Podszedł zwolna bliżej z oczyma tępo wbitemi w niesłychanie jarzący się klejnot. Stojący po prawej i lewej usunęli mu się z przerażeniem. Ewa odwróciła głowę i uczyniła dwa kroki wstecz. Zuzanna zjawiła się obok i wyciągnęła ramiona ku jej obronie. W lej chwili Krystjan chwycił Amadeusza za rękę i nie opierającego się, milczącego wyprowadził z grupy zebranych.
Zachowanie Krystjana oddziałało na wszystkich bezpośrednio kojąco i jakby nic nie zaszło, rozpoczęto ożywioną, pełną polotu rozmowę.
Amadeusz i Krystjan znaleźli się na kamiennym balkonie. Voss wdychiwał głęboko słone powietrze. Po chwili spytał chrypliwie:
— Czy to Ignifer?
Krystjan skinął głową. Jął nadsłuchiwać morza. Fale grzmiały, niby spadające z gór odłamy.
— Zrozumiałem zagadkę płci! — powiedział do siebie Amadeusz, a skurcz jego twarzy ustąpił pod wpływem obecności Krystjana. — Zrozumiałem kobietę i mężczyznę. Ten djament zawiera łzy wasze i dreszcze, rozkosz i ciemń, odkupienie, majaki, nieszczęsne majaki. To fetysz, przeklęty fetysz!