pominała biały, lśniący atłas, a w mroku, twarz nabrała przeduchowionej szczupłości. Powab gestu zapanował nad późną porą, uśmiech był mistrzowsko ujętą igraszką, wszystko w niej było grą, odbiciem, wzlotem, czy niespodziewanem wahaniem. Krystjan patrzył.
— Czy pamiętasz, żeś mi raz powiedziała, iż miłość jest sztuką, jak muzyka i poezja, kto ją zaś pojmuje inaczej, dla tego niema laski. Wszakże zapamiętałem?
— Mów, mów dalej, drogi mój.
Trzymał ją w ramionach, a żywotność jej ciała, ciepło, pulsowanie krwi i ruch harmonijny ułatwiały mu mówienie.
— Wiedz, — zaczął z namysłem, gładząc jej rękę — że dotąd używałem kobiet jeno, nie znając miłości, która jest sztuką. Łatwe to były stosunki i nie sprawiały trudu. Ubóstwiały mnie, nic stawiały przeszkód, ja zaś kroczyłem poprzez nie. Nie miałem do spełnienia żadnych warunków, gdyż cieszyło je, gdy byłem z nich zadowolony.
Ty atoli, Ewo, nie jesteś ze mnie zadowolona. Patrzysz, badasz i nie spuszczasz mnie z oka. W chwilach nawet zatonięcia w głębie, gdzie myśl ustaje, nie tracisz czujności, a to dlatego, że nie jesteś ze mnie zadowolona. A może jest to tylko pomyłka, czy fałszywe odczucie?
— Już tak późno! — westchnęła, złożyła głowę na poduszce i zamknęła oczy. Leżała, nadsłuchując niknącego echa jego głosu, tchu złapać nie mogąc z powodu duszności, jaką czuła w piersiach.
Innej nocy żartowali przez czas dłuższy, opowiadając sobie rzeczy wesołe. Znużyło ich to w końcu.