Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/137

Ta strona została przepisana.

— Zmiękczyłaś mą duszę... — powtórzył zdumiony.
— Niezawodnie, drogi mój. Czyż nie wiesz, że jestem czarodziejka? Władam rybą w wodzie, koniem na błoniu, sępem w powietrzu, oraz niewidzialnemi devami, o których mówią perskie księgi święte. Mogę uczynić z tobą co zechcę, a nie oprzesz się.
— To prawda! — przyznał.
— Ale dusza twoja nie patrzy na mnie, — dodała, obejmując go — jest to dusza obca, ciemna, wroga i nieznana.
— Może nadużywasz posiadanej władzy, a ona się broni.
— Powinna być posłuszną i basta.
— Może nie jest ciebie pewną?
— Mogę jej dać jeno pewność danej godziny, sama zaś godzina to jej rzecz.
— Co zamierzasz czynić?
— Nie pytaj. Nie wypuszczaj mnie z myśli swoich na sekundę, ani też z uczucia, inaczej zgubimy się. Dzierż mnie całą siłą.
— Mógłbym, czuję, zrozumieć co masz na myśli, ale nie chcę lego. Wiesz... ja... ty... to wszystko jest za małe, zbyt nikłe... — potrząsnął głową — zbyt nikłe.
— Cóż znaczą twe słowa... co jest zbyt nikłe? — wykrzyknęła przerażona. Objęła oburącz jego prawicę i patrzyła z napięciem w oczy.
— Wszystko zbyt nikłe... — powtarzał, jakby nie mogąc znaleźć innego określenia.
Rozważył raz jeszcze, z właściwym sobie uporem i sceptycyzmem wszystko co słyszał i mówił, potem zaś wstał, życząc przyjaciółce dobrej nocy.