Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/138

Ta strona została przepisana.
17.

Lorm występował w Karlsruhe. Pewnego wieczoru wziął tempo szaleńcze, z nienawiści do swej roli, utworu, partnerów i publiczności. Było to tak wyraźne, że w akcie ostatnim zaczęto sykać.
— Jestem biedaczysko! — powiedział kolegom, z którymi jadł kolację w restauracji. Każdy komedjant, to biedaczysko! — spojrzał ze wzgardą po wszystkich kolejno i mlasnął wargami.
— Czuł się człowiek w większej harmonji z samym sobą, w czasach, kiedy nas się bano jako złodziei bielizny i straszono nami dzieci. Czyż nie prawda? A może dobrze wam w naszej stajni?
Całe otoczenie milczało z szacunkiem, był to bowiem gość słynny, gromadzący tłumy, przed którym płaszczyli się dyrektor i recenzenci.
Gdy wszedł do hotelu, polatał ulicami kurz letni. Czuł wokoło siebie pustkę i wstrząsnął nim dreszcz. Ale kroczył lekko i swobodnie, jak młody myśliwy.
Wziął klucz i skierował się ku schodom. Nagle stanęła przed nim Judyta. Drgnął i uczynił krok wstecz.
— Gotowa jestem zostać biedną! — powiedziała, nie poruszając niemal wargami.
— Przybyła łaskawa pani zapewne w interesach? — spytał tonem jasnym, chłodnym. Sądzę, że oczekuje pani tu małżonka?
— Nie czekam na nikogo, prócz pana i jestem sama! — odparła z żywym blaskiem oczu.
Zadumał się, a twarz jego przybrała wyraz zaciętości. Był w tej chwili stary i brzydki. Gestem poprosił, by z nim poszła. Znaleźli się w czytelni. Jeden jedyny płomyk rozświetlał stół zasypany dziennikami. Usiedli w skórzanych fotelach. Judyta skubała nerwo-