Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/152

Ta strona została przepisana.

ścią niewytłumaczoną patrzył na zabawę Ewy z dziewczętami. Zrazu miotał złorzeczenia, potem zaś gdy nikt nań nie zwracał uwagi, wpadł we wściekłość prawdziwą. Podniósłszy ze ziemi kamień wielkości pięści, cisnął go w grupę.
Dziewczęta zawrzasły, kuląc się, to znów rozbiegając. Kamień przeleciał tuż obok ramienia tej, która ofiarowała kwiaty, a spadając trafił Ewę w obie stopy.
Zbladła i zacisnęła usta. Kilku mężczyzn rzuciło się na pijaka, który wymachując groźnie rękami, wrócił d» gospody. Krystjan ruszył zrazu także w kierunku schodów, ale zawrócił, bowiem ważniejszą była pomoc dla Ewy. Spłoszone dziewczęta zasypały go pytaniami. Usunął je na bok.
— Czy możesz chodzić? — spytał.
Potwierdziła czyniąc wysiłek opanowania wyrazu twarzy, ale stanąwszy zatoczyła się. On zaś wziął ją na ręce i zaniósł do stojącego opodal auta. Dziewczęta pobiegły za nimi, powiewając chustkami. Z gospody dolatały krzyki.
— Pulcinello wściekł się! — powiedziała Ewa z uśmiechem, tłumiąc ból. — To nic, drogi mój! — szepnęła po chwili. — Minie rychło, nie kłopocz się.
Pędzili z chyżością stu kilometrów.
W pół godziny potem siedziała w fotelu, w swej komnacie, a Krystjan klęcząc trzymał w dłoniach jej bose stopki.
Przerażona niezmiernie Zuzanna nadbiegła i jęła udzielać różnych sprzecznych ze sobą rad, zwołała ludzi, domagała się, by wezwano lekarza, potem zerwała z nóg swej pani trzewiki i pończochy, oglądając ze strachem czerwone plamy, wywołane uderzeniem ka-