Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/154

Ta strona została przepisana.

tem sadzą. Były to rzeczy marne, ot nędzota i nic więcej.
— Czy często klęczałeś tak Krystjanie w roli czciciela? — spytała.
Nie odrzekł nic, a bose stopki zaciężyły mu w dłoniach. Znikło wrażenie zmysłowe, wywołane ich ciepłem, gładkością i pobudliwa ruchliwością, a ogarnęły go trwoga, wstyd i smutek. i
Owe narządy, niezależne niemal, posiadające życie, stopy tancerki, członki ukochanej kobiety, cenne i rzadkie jak nie wiele rzeczy na świecie, wydały mu się teraz brzydkie, odpychające, natomiast uczucie piękna i szacunku budziły marne, biedne rzeczy, jak zielony dzbanek bez ucha, krzywe okno z pasmem śniegu, trzewik zabłocony, zwisający z belki postronek i zakopcona lampka.
— Powiedzże, czy często tak klęczałeś przed kimś? — posłyszał czuły, drgający strachem niemal głos Ewy i wydało mu się, że zań odpowiada Iwan Becker:
— To rzecz, to rzecz jedynie ważka, żeś klęczał przed nią. Wszystko inne było przeznaczeniem i goryczą. Ale, żeś klęczał, to ważne jedynie.
Zamknął oczy, pobladł i dyszał ciężko. Przeżywał teraz wyraźniej, dosadniej i bardziej prawdziwie, godzinę losu. Uczuł na czole pocałunek Beckera i zrozumiał jego znaczenie. Pojął gorączkowe metamorfozy nieczystego sumienia, które go samego przemieniały w dzbanek, krzywe okno, trzewik, postronek i lampkę. Szło o to, by uciec, by zyskać na czasie. Zrozumiał, że wśród przybierania rozmaitych postaci widywał i słyszał ludzi, żebraka, kobietę, Iwana Michajłowicza, chore, półnagie dzieci, a także swe wysiłki powstrzymania, ich na małą bodaj jeszcze chwilę, zanim w męce swej,