dziwy staromodny djabeł z capią głowa i pazurami. Powiedział mi:
— Bierz z ich nadmiaru. Okryj się pancerzem bezwrażliwości, nie daj się zastraszyć, nie pozwól, by wiew bezczelnie strojnego ich świata, zapędził cię w zakamarki cierpienia.
Rzekłszy to, wprawnymi palcami kierować zaczął małą kulką na moją korzyść. Światło lamp krzyczało, z twarzy kobiet opadała szminka, po drgających brodach ściekała jadowita piana brudnej zachłanności. A ja wygrywałem, wygrywałem. Krystjanie Wahnschaffe. Dziesięć, dwanaście tysięcy, sam już nie wiem ile. Taki banknot tysiącfrankowy wygląda jak wypełzły szmat chorągwi. Świetne sale, schody, ogrody, nakryte obrusami stoły, wiadra z szampanem, półmiski ostryg... oddycham, jestem panem. Obcy zgoła ludzie składają mi gratulacje, zaszczycają swem towarzystwem, biesiadują ze mną. Jest to śmietanka, osobniki przesiane przez sito, czcigodne. W hotelu de ta Plagę przybrał w końcu mój koźlogłowy djabeł postać symbolu godnego siebie. Był teraz pająkiem i ssał chciwie trzymane między nogami jaja ogromne. Był czemś, niby galareta, czekająca rozkosznej chwili pęknięcia.
Powinienbyś pan położyć się i wyspać! — zauważył Krystjan oschle. — Ileż pan ostatecznie przegrałeś?
— Istotnie, jestem trochę znużony! — przyznał. — Ile przegrałem? Mniej więcej czternaście tysięcy. Książę Wiguniewski pożyczył mi pieniędzy, pewny, że pan mu to zwrócisz. Jest to człowiek wykwintny, ani słowa.
— Załatwię z nim tę sprawę! — rzekł Krystjan.
— Nie dość tego, Wahnschaffe, nie dość tego! — zawołał Amadeusz drżącym głosem.
Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/157
Ta strona została przepisana.