— Wiem o tem, że zabrał syna leśnika! — mruknęła pani Richberta. — Bardzo dziwne, nieprawdaż? Jest to znajomość całkiem świeżej daty?
— Całkiem świeżej, istotnie. Ale nic bliższego nie wiem. Syn leśnika nie budzi żadnych obaw, mimoto jednak dobrzeby było wiedzieć, jakiego rodzaju pociąg wchodzi tu w grę.
— Napastują mnie czasem złe myśli! — westchnęła, a skóra wokoło nosa posiniała jej. Pochylona wpiła rozpłomienione, choć zazwyczaj puste oczy w Crammona, który nagle zmienił zapatrywanie odnośnie do wnętrznej treści tej damy.
— Panie Crammon! — zaczęła ochryple, niemal kracząco. — Jesteś pan przyjacielem Krystjana. Przynajmniej sądzę. Postąp więc jak przyjaciel, jedź pan doń, oczekuję, że uczynisz to bez zwłoki.
— Stanie się to, co odemnie zależy! — zaręczył Crammon. — Miałem sam zamiar zobaczyć się z nim. Jadę teraz na dni dziesięć do Dumbartonu, polem zaś wyruszę w ślad jego. Nie sądzę jednak, by zachodziła jakaś obawa. Krystjanem, jak zawsze, opiekuje się specjalne bóstwo. Przyznaję zresztą, że Trzeba co czas pewien kontrolować, czy pełni ono należycie swój obowiązek.
— W każdym razie spodziewam się listu od pana! — zakończyła, a Crammon przyrzekł.
Skinęła mu na pożegnanie głową, zagasł płomień w jej oczach i zatonęła w głębokich dumaniach.
Crammon wrócił do miasta i spędził wieczór ze znajomymi. Potem, w halu hotelowym siedział przez chwilę nieporuszony, a widok przechodzących budził w nim cichą nienawiść do ludzi. Na stole leżały kartki z nazwiskami gości. Odczuł to jako pychę. Ważne oso-
Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/163
Ta strona została przepisana.