— Drogi Stefanie... powiedz... czy one nie mogą wywołać pożaru?
Murzyn Scipio, który właśnie wyszedł przede drzwi z lampą, usłyszał to i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
W dzień Trzech Króli przybył do Christiansruh Randolf von Stettner, wraz z kilku przyjaciółmi. Zapowiedzieli swój przyjazd telefonicznie, a pozbawiony tak długo towarzystwa Krystjan powitał ich ochotnie i ugościł. Miłym był zawsze Randolf. Wraz z nim przybyli dwaj towarzysze, baron Forbach, kapitan v. Griesingen, oraz młody docent dr. Leonard, który właśnie odbywał roczną służbę w bońskim pułku huzarów i był również w uniformie. Krystjan znał go z komersów korporacji Borusów.
Uczta była wyśmienita, potem zaś równie wyśmienite cygara i napitki.
— Z wielkiem zadowoleniem spostrzegam, że nie gardzisz jeszcze powabami życia! — rzekł Randolf v. Stettner do Krystjana.
Kapitan v. Griesingen westchnął:
— Któż mógłby gardzić tem, co nas tak uroczo wabi i tak nieodpornie pociąga! Wszystko jest godne pożądania, kobiety, konie, wino, władza, sława, pieniądze, miłość. Pewien jubiler we Frankfurcie, Dawid Markuse, nabył i ma na sprzedaż djament, który podobno kosztuje przeszło pół miljona marek. Nie kusi mnie on, coprawda, ale rzeczy te w każdym razie istnieją, są w posiadaniu ludzi i dają im szczęście.
— To djament Ignifer, — zauważył dr. Leonard — prawdziwy awanturnik pośród drogich kamieni.
— Ignifer, to miano odpowiednie dla djamentu, —