Goś go pędziło w świat, w noc, w deszcz i burzę. Zapragnął zgubić się w ciemni i huraganie, kędyś daleko od ludzi. Czuł, po raz pierwszy w życiu wzbierające łzy. Drżał od wzburzenia, które dotąd zawsze umiał trzymać w ryzach. W chwili, gdy dotknął klamki, w progu ukazał się Maidanow z Ewą. Pobladły śmiertelnie przystanął.
Towarzystwo ożywiło się bardzo. Szilagin skoczył z fotelu, biegnąc na spotkanie przybyłych. Zbutwiała chudość Maidanowa kontrastowała ponuro z kwitnącą harmonją postaci Ewy. Miała suknię niby opar mgły. Głębokie wycięcie przytrzymywały na ramionach sznury pereł. Pleć jej była złota, a przez skórę karku, ramion, tułowia i nóg prześwietlała pulsująca krew.
Krysljanowi była czarodziejskiem zjawiskiem. Patrzył na nią, podczas przedstawiania Maidanowowi, jak na zaziemską istotę. W sercu miał zamróz, straszne uczucie opuszczenia, dzikość i głuszę. Zaczęto nań spoglądać. Wyszedł, jęcząc z nieopisanego bólu, co jednak słyszeli na szczęście, tylko lokaje, zdumieni jego ucieczką. Inaczej ośmieszyłby się był i upokorzył wobec towarzystwa.
Amadeusz przegrał dwadzieścia ośm tysięcy franków, jakie potrosze wydobył z mr. Bradshawa i ks. Wiguniewskiego. Wstał od stołu i wyszedł chwiejnym krokiem na świat. Jak przez mgłę wiedział, że powinien zawiadomić Krystjana, by mógł w ciągu doby dług zapłacić.
Nadał doń depeszę.
Potem stanął pod rozkwitłym kasztanem i jął mruczeć:
— Bracie! Bracie!