cienką, pstrą materją, niby zwierzęta. Wszystko w niej było nacechowane zwierzęcością. Uczuł zawrót głowy i żądzę mordu.
Sięgnąwszy do kieszeni, dobył pieniędzy, jakie jeszcze posiadał. Było tego siedmdziesiąt franków, trzy monety złote i pięć srebrnych.
— Liczba czarodziejska! — mruknął, blednąc bardziej jeszcze. Trzy i pięć...
Walonka patrzyła chciwie, pieszcząc pieniądze spojrzeniem. Węsząc dobry interes, przytoczył się i sam gospodarz.
— Rozbierz się, a wszystko twoje! — powiedział Amadeusz.
Ogarnęła spojrzeniem jego usta. Gospodarz przełożył jej te słowa na walońszczyznę. Z wrzaskliwym chichotem przystała, wskazując drzwi. Amadeuusz[1] potrząsnął głową.
— Nie, tutaj! — upierał się.
Dziewczyna rozpoczęła z patronem cichą naradę. Widać było, że nic sobie nie robią ze śpiących i pijanych. Po chwili znikła poza firanką brunatną dziś, a dawniej żółtą. Gospodarz zgarnął ze stołu pieniądze i jął badać czerwone firanki w oknach, czy niema gdzie szpary, potem zaś stanął na straży pod drzwiami.
Amadeusz siedział, jak w ukropie. Po chwili odsunęła się firanka i wyszła naga Walonka. Marynarze podnieśli głowy, jeden wstał, gestykulując, inny śmiał się szaleńczo. Ona stała ze spuszczonemi oczyma, ale zuchwale, pocierając nogę o nogę. Była dość tłusta, bez wszelkiego wdzięku i miała zwiędnięte kształty ciała.
Dla Amadeusza była atoli nadziemską zjawą, na którą patrzył w zachwyceniu. Łokcie oparł na stole,
- ↑ Błąd w druku; powinno być – Amadeusz.