Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/174

Ta strona została przepisana.

palce zakrzywił jak pazury, a usta mu drgały. Rybacy i gospodarz patrzyli teraz na niego, nie na dziewczynę i to ze strachem, gdyż nie widzieli dotąd czegoś takiego. Pod tem wrażeniem uszło ich uwagi otwieranie drzwi. Gwizd ostrzegawczy gospodarza rozebrzmiał za późno, a wchodzący Krystjan zobaczył jeszcze naga, spiesznie biegnącą za firankę.
Podszedł do Amadeusza, który go nie zauważył wcale, zapatrzony we firankę, za którą znikła dziewczyna.
Krystjan dotknął jego ramienia i to dopiero poskutkowało. Zwrócił nań pytające spojrzenie, a usta jego wypowiedziały dziwne w tej chwili słowa: Est Deus in nobis agilante callocimus illo...
Potem padł głową na skrzyżowane ramiona, a kark i grzbiet jego przebiegło drżenie.
Gospodarz wydał pomruk.
— Chodź, Amadeuszu! — rzekł Krystjan spokojnie.
Pijani marynarze wybałuszyli oczy.
Amadeusz wyprostował się i jak ślepiec jął szukać omackiem ręki Krystjana.
— Chodź, Amadeuszu! — powtórzył, a pod wrażeniem tych słów Amadeusz wstał i wyszedł bez oporu.
Gospodarz i rybacy cisnęli się za nimi, aż w ulicę.
Gospodarz rzekł rybakom:
— A to panowie dopiero! Świat jest źle rządzony, widać to wyraźnie z postępków takich panów.
— Już dnieje! — zauważył jeden z rybaków, pokazując pasmo purpury na wschodzie.
Krystjan i Amadeusz patrzyli także na czerwoną poświatę.
— Est Deus in nobis agilante callocimus illo! — powtórzył Amadeusz.