w której królowała Ewa, mając we włosach dar jego, Ignifera. Była, niby Djana z płonącą gwiazdą na głowie.
— Świetne określenie, mości książę! — wtrącił Crammon.
Rozmowa dotykała w dziewięciu zwrotach dwudziestu różnych tematów. Wiesz pan, zresztą jak ona umie po mistrzowsku kierować konwersacją. Wspomniano o literaturze flamandzkiej, ktoś wymienił Verhaerena i zacytował parę wierszy z poematu „Radość“.
Brzmiało to mniej więcej tak. Żyję tem wszystkiem co mnie otacza. Łąki, drogi, drzewa, strumienie mną się stajecie, od kiedy was pełnię sobą...
Rozległ się szmer pochwalny. Ewa podeszła do szafki z książkami i wzięła tom poezyj Verhaerena. Jęła ją przeglądać i wnet odnalazła odnośny wiersz. Potem zwracając się do Krystjana Wahnschaffe, poprosiła, a raczej rozkazała, by cały wiersz odczytał. Usłuchał po chwili wahania i jął czytać, jak uczeń w szkole, półgłosem, jękliwie, monotonnie, jakby nie rozumiał treści, lub czytał notatkę dziennikarską. Czuł dobrze sam, że jest śmieszny, bladł bowiem i czerwieniał, wymawiając pełne zachwytu słowa. Skończywszy, wyszedł nie spojrzawszy na nikogo, a Ewa, jakby nic nie zaszło, powiedziała do nas — Wszak prawda, wielka to poezja? — Wargi jej drżały z gniewu.
Jakiż miała cel? Czy chciała go zawstydzić dowodząc, że nie odczuwa tego piękna subtelnego, wykazać wadę jego natury, publicznie zdemaskować, czy może był to kaprys, lub zniecierpliwienie wywołane jego uporczywem, badawczem spojrzeniem?
Panna Vanler powiedziała mi potem — Przebaczyła by mu, gdyby czytał bosko! — Coby mu przebaczyła?
Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/178
Ta strona została przepisana.