póki ten psi syn nie zostanie zmiażdżony na cuchnącą masę. Daj to Boże, jaknajprędzej!
Wiguniewski wyszedł, zostawiając Crammona zatopionego w planach pomsty.
Pewnego, słonecznego dnia we wrześniu, wszedł Crammon do pokoju Krystjana, który siedział przy biurku. Jasne błękitne obicia lśniły w słońcu, a mnóstwo przedmiotów porozkładanych wszędzie świadczyło o przygotowaniach do podróży.
— Nie przeszkadzaj sobie, mój drogi, mam czas! — rzekł Crammon, otarł z kurzu krzesło, siadł i zapalił fajkę.
Krystjan odłożył pióro.
— Nie mogę zrozumieć — rzekł z niechęcią nie patrząc nań, — czemu nie jestem w stanie napisać dwu rozsądnych zdań. Wszystko mam w głowie, a na papierze wygląda to głupio i sztywno. Czy się to zdarza i innym ludziom?
— Oczywiście, — odparł Crammon, — ale jest na to rada. Przedewszystkiem konieczne tu pewne zuchwalstwo. Nie pytaj czy to co piszesz jest dobre, czy ma głowę i nogi, ale pisz bez skrupułów, a najpewniej cel osiągniesz. Często najgłupsi najlepiej piszą. Do kogóż to piszesz? Czy sprawa pilna? List można zawsze odłożyć na później.
— Pilna to sprawa, tym razem! — powiedział Krystjan. — Slattner doniósł mi bardzo ogólnikowo, że porzucił służbę, jedzie do Ameryki i pragnie się ze mną przedtem widzieć. Piętnastego października wsiada w Hamburgu na okręt. Dobrze się składa, gdyż będę w tym czasie w Hamburgu i o tem mu właśnie donoszę.