wą, polem poznawszy, odrzuciła niezrównanym ruchem stopy tren sukni i podeszła doń żywo.
Joanna wstała także, a mała figurka jej zwróciła uwagę Ewy i dała znak Grammonowi, że chętnie pozna osóbkę, na której twarzy malował się zachwyt i szacunek, w sposób wprost wzruszający. Crammon przedstawił ceremonjalnie Joannę, która dygnęła zarumieniona, potem zaś odpiąwszy od gorsu trzy żółte róże podała je nieśmiało Ewie. Ten gest spodobał się tancerce, która wyczula jego wyjątkowość, prawdę i wartość.
Krysljan i Amadeusz szli przez Quai Kockrill w Antwerpji.
Wielki, transatlantycki parowiec leżał jeszcze milczący i pusty u mola. Pasażerowie międzypokładzia otaczali go, czekając godziny, kiedy zostaną wpuszczeni. Byli tu chłopi polscy, rosyjscy, żydzi, mężczyźni, kobiety, starcy, staruszki, wszystko to siedziało skulone na kamiennych flizach, lub brudnych tobołach. Ludzie brudni, znużeni, bezdomni, smutni, lub bezmyślni, gadali, krzyczeli, śmiali się, śpiewali i kłócili. Smutny chaos głosów człowieczych.
Olbrzymia, czerwona kula słońca drżała na wodzie.
Przystanęli, potem poszli dalej, ale na życzenie Krystjana zawrócili. Na skrzyżowaniu ulic przed taborem wychodźców siało dziesięć, lub dwanaście dwukolnych wózków, zaprzężonych w osły, a napełnionych wędzonemi makrelami.
— Kupujcie makrele! Kupujcie makrele! — wołali woźnice, strzelając z batów.
Kilkunastu wychodźców jęło się gapić pożądliwie