Lorm wziął czarkę, obejrzał ją uprzejmie, wzdął trochę usta i rzekł:
— Ładniulka.
Twarz Herbsta pokryła się niezliczonemi zmarszczkami ironji.
— Ładniutka? — odparła gniewnie. — Czyż nie widzisz, że jest to małe arcydzieło, marzenie, rzecz urocza i niezmiernie rzadka? Znawcy tracili zmysły. Dałam za nią tysiąc ośmset marek, a współzawodników ogarnęła wściekłość... Ładniutka? — roześmiała się szyderczo. — Oddaj mi ją, ściskasz zanadto palcami.
— Uspokój się, droga moja! — powiedział łagodnie. — Teraz widzę, że jest to rzecz subtelna.
Ale Judyta czuła się urażoną i to bardziej milczącemi kpinami Herbsta, niż głośną nieznajomością rzeczy, okazaną przez męża. Odrzuciła głowę i wybiegłszy z pracowni, trzasnęła drzwiami. W chwilach gniewu, zachowywała się potrosze ordynarnie.
Milczeli obaj przez chwilę. Potem przygnębiony Lorm, rzekł z uśmiechem usprawiedliwienia:
— Marzenie... tysiąc ośmset marek... no, no... ona jest jeszcze bardzo dziecinna.
Herbst jął szorować językiem tylną ścianę zębów, co mu dawało wyraz starego oseska i powiedział po chwili:
— Powinienbyś jej wyjaśnić co to jest tysiąc ośmset marek.
— Nie zrozumie! — zaręczył Lorm. — Ona umie liczyć tylko fenigi. Człowiek, który pływał długo po oceanie, nie orjentuje się w odległościach, będąc przeniesiony, na niewielkie jezioro. Dziwne są kobiety! — westchnął, uśmiechnął się i rzekł:
— Dyrektorze, sznapsika!
Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/217
Ta strona została przepisana.