Herbst pokiwał smutnie głową Cezara i odrzekł:
— Czemu dziwne. Są takie, lub owakie i trzeba je odpowiednio traktować, nie łudząc się co do materjału danego. Naprzykład, podkowa nie jest kawałkiem krzywej brzeziny. Mimo, że ma także kształt łuku, nie starczy ci sił, by ugiąć stal, a jeśli nałożysz cięciwę, będzie luźna i nie wyrzuci strzały. Ano, dawajcie tego sznapsika.
— Wzamian za to, można z podkowy zrobić świetną stal damasceńską! — odrzucił wesoło, nalewając kieliszki.
— Brawo! Dobra odpowiedź, jesteś bystry jak Richelieu. Twoje zdrowie!
— Mianujesz mnie kardynałem Richelieu, ja zaś ciebie ojcem Józefem. Przepyszna rola. Zdrowie twoje, szara eminencjo!
Crammon chciał zabrać Joannę Schónlag do menażerji Hagenbecka w Stellingen i poprosił Krystjana o auto. Wsiadali właśnie, gdy Krystjan wyszedł z hotelu.
— Czemu nie chcesz jechać z nami? — spytał Crammon. — Wszakże nie masz nic lepszego do roboty. Wsiadajno, będzie weselej we troje.
Chciał odmówić, ale spostrzegł nalegający wzrok Joanny. Gdy czegoś bardzo chciała, trudno się było oprzeć wyrazowi jej oczu.
— Zgoda, jadę! — powiedział i usiadł obok niej, ale milczał przez całą drogę.
Był to słoneczny dzień październikowy.
Chodzili po parku, a Joanna czyniła dowcipne spostrzeżenia. Stojąc przy foce, wykrzyknęła: