w codziennem życiu tancerki, spoglądali na Krystjana z chłodnem zaciekawieniem.
Ewa była od głowy do stóp otulona futrem z szarych kretów. Na kapturku widniała agrafa z prześlicznym rubinem i czaple pióro. Z pod kapturka wymykały się bujne zwoje włosów, barwy miodu. Twarz jej była lekko zaróżowiona od zimowego powiewu.
Uczyniła kilka gwałtownych kroków, a stanąwszy przed Krystjanem chwyciła obie jego dłonie rękami w białych rękawiczkach. Pod wpływem jej płomiennego spojrzenia skryły się w głąb jego duszy świadomość, radość, a nawet samo poczucie istnienia. Twarz jego wyrażała przestrach. Czuł się bezbronnym, jak piłka, którą ktoś rzuca i czekał na cel gdzie padnie.
— Kupiłeś Ignifera? — takie były jej pierwsze słowa, a gdy milczał zwróciła się, podnosząc brwi do Dawida Markuse.
Jubiler złożył ukłon i powiedział:
— Sądziłem, że nie mogę już liczyć na łaskawą panią. Bardzo mi przykro.
— Istotnie, wahałam się zbyt długo! — odparła swą melodyjną niemczyzną o wybitnie obcym tonie. Potem, zwracając się ponownie do Krystjana, ciągnęła dalej. — Eidelon, niema może w tem różnicy, czy ja go mam, czy ty. Przypomina serce, zmienione przez żądzę sławy w kryształ. Ty jednak żądny sławy nie jesteś. Gdybyś był, nie spotkalibyśmy się tutaj, jak dwa ptaki zagnane burzą w jedną rozpadlinę skalną. Ten klejnot czyni wrażenie widma i nie przyjęłabym go od nikogo, kto nie wie co on oznacza. Któżby zaś mógł wiedzieć to. Daje się towar i na tem koniec.
Dawid Markuse spojrzał na nią pełen podziwu i skinął głową.
Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/22
Ta strona została przepisana.