Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/228

Ta strona została przepisana.

Idąc dalej, myślał:
— Dałem w przechowanie ojcu zbiór pierścieni, przeszło cztery tysiące, a niektóre bardzo rzadkie i cenne. I to możnaby sprzedać. Nic mi po nich... tak, tak, sprzedam napewne.
Szedł napoły świadom, że mijają godziny. Zapadł wieczór, rozbłysły światła, a on szedł przemokły, aż do rękawiczek.
Ciągle mu wracał obraz owej odłamanej srebrzystej nogi i starej kobiety z rozprutą suknią.
Przekroczywszy któryś z wielkich mostów na Elbie, szedł dalej brzegiem. Było pusto. Zatrzymał się pod latarnią, popatrzył na wodę, potem zaś dobywszy portfel, wyjął banknot stumarkowy. Obejrzał go uważnie z obu stron, potrząsnął głową i rzucił we wodę, gestem odrazy.
Polem wyjął drugi i uczynił losamo. Portfel zawierał dwieście dwie stumarkówki. Wszystkie rzucił do wody z odrazą i roztargnieniem.
Latarnia rzucała snop światła na czarną wodę. Patrzył przez chwilę na płynące banknoty.
Uśmiechnął się i poszedł.

15.

Dotarłszy do hotelu, uczuł wielką potrzebę ciepła. Wszedł do czytelni, sali konwersacyjnej, jadalni, ale mimo, że wszędzie panowała temperatura wysoka, mało mu tego było. Przypisał to wilgoci, w której tak długo przebywał.
Pojechał liftem na piętro, gdzie były jego pokoje, przebrał się, okrył kołdrą i usiadł tuż przy ogrzewaczce, z której buchała para sycząc, jak schwytane w potrzask zwierzę.