Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/230

Ta strona została przepisana.

Zresztą proszę spróbować. Wejdź pan. Ce petit laiderron est cliez elle, demoiselle Schöntag. Pełni funkcje nadwornego błazna i wszystko, nawet siebie uważa za komiczne. Ale wnet będzie temu koniec.
Rozebrzmiały głosy i śmiech ochoczy. Otwarto drzwi do apartamentu, a w progu stanęły Ewa z Joanną. Ewa miała prostą, białą szatę, na lewem ramieniu spiętą dużym chryzoprazem. Drżenie nozdrzy świadczyło o podnieceniu, a skóra lśniła jak bursztyn. Stały obok siebie dwie kobiety, piękna i brzydka, każda świadoma czem jest, jedna przepojona tętnem krwi, pożądaniem niebezpieczeństw i swobody, druga rozmodlona, tęskna i pożądająca także takiego wyzwolenia.
Joanna otoczyła ramieniem czule i ostrożnie kibić Ewy. Pochyliwszy głowę, dotknęła policzkiem obnażonej łopatki i rzekła z dziwacznym uśmiechem:
— Jak to dobrze, że nikt nic wie, iż zowię się skrzacikiem.
Nie spostrzegły zrazu Krystjana, stojącego w cieniu, ostrzegł je dopiero gest Zuzanny. Joanna zbladła i ogarnęła ich oboje lękliwem spojrzeniem. Polem puściła jej kibić, ucałowała dłoń i szepnąwszy: dobra noc, wyszła, mijając Krystjana.
Widział on Ewę, mimo spuszczonych oczu. Miał przed oczyma stopy, które ongiś, bose spoczywały w jego dłoniach, dostrzegał przez cienką materję przecudne, jędrne piersi, ramiona, obejmujące go dawniej, skończenie piękne, a tak pieścić umiejące ręce. Miał to wszystko tuż przed sobą, tak beznadziejnie niedosiężne.
— Pan Wahnschaffe ma jakiś interes! — powiedziała Zuzanna drwiąca i podniosła się, chcąc wyjść.
— Zostań! — rozkazała Ewa, patrząc nań, jak na lokaja.