Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/232

Ta strona została skorygowana.

korzyść form zewnętrznych i mody, cierpiała skutkiem tego rozdźwięku, któremu zapobiec nie była w stanie.
— Już późno! — szepnęła ratując się tem.
Krystjana, ujęła w takę formułę: elegancki, dumny, zdobywca serc. Ten zespół doskonałości wzruszał ją do głębi i roznamiętniał.
Dała się Crammonowi wciągnąć w awanturę, mimo że zaraz po poznaniu nazwała go: górą komizmu. Poszła z nim, jak niewolnica na targ, mając atoli nazieję[1] że zwróci na siebie uwagę kalifa.
Nie czuła jednak w sobie siły, bowiem namiętności swe rozdrabniała na zachcianki i to z rozmysłem, potem zaś cierpiała i drwiła ze siebie. Brakło jej odwagi brać łup, a łakomstwem zastąpiła używanie. I znowu szydziła ze swej, nieszczęsnej natury, cierpiąc jednocześnie.
Stał przed nią. Przerażona była i zdumiona, mimo że nań czyhała.
— Już późno! — szepnęła znowu i skinęła mu głową, otwierając drzwi swego pokoju.
Jął prosić bez słowa, ale z nieodpornym wyrazem twarzy i przekroczył próg, idąc za drżącą. Zrobiła srogą minę, ale nie umiejąc grać komedji oczyma wyrażała gotowość oddania się, choć zmysły o tem nie wiedziały jeszcze. Bladość dodała jej teraz nowego powabu. Znikło wszystko, co brzydkie, płomienne oczekiwanie, by ją posiadł, sharmonizowało ostre linje, przepajając je miękką, łagodną czułością.

Pewna była niemal swego oddziaływania na zmysły, bowiem wypróbowała tego fluidu na innych, nie dając wszystkiego i biorąc część tylko. Milcząca ugoda obowiązująca w tej sferze, pozwalała odurzać się i płacić fałszywą monetą, nie biorąc serjo swych zobowiązań.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – nadzieję.