Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/235

Ta strona została przepisana.

Fryderyk Pestel czekał u bramy, przywiązawszy wierzchowca do pala. Powiedział, że profesor i asystenci wyjechali przed tygodniem. Wstęp do obserwatorjum był mimoto wolny, gdyż dał mu klucze stary, chory na febrę mulat, którego zbudził ze snu.
Mały Indjanin zaświecił wiszącą u siodła latarkę, Pestel wziął ją i wprowadził Letycję naprzód do pustej sieni o kamiennych flizach, potem na drewniane schody, a wkońcu na kręte schody żelazne.
— Szczęście nam sprzyja! — powiedział. — W najbliższym tygodniu nastąpi zaćmienie słońca, zjadą z Europy do Buenos Aires astronomowie, a profesor i asystenci pojechali powitać ich.
Serce Letycji biło żywo. Światło latarki lśniło bezsilnie pod olbrzymiem sklepieniem. Wielki teleskop rzucał cień złowrogi, cyrkle, przyrządy miernicze na wielkim stole, oraz aparat fotograficzny przypominały szkielety zwierząt, a pokryte tajemniczymi znakami i linjami mapy ścienne upodabniały to miejsce do jaskini czarownika.
Letycja uśmiechała się po dziecinnemu, przepojona ciekawością. Złakniona jej wyobraźnia syciła się chwilą bieżącą, tak że znikł jej z pamięci Stefan zazdrosny, kłócący się wiecznie bracia, złośliwy starzec, zjadliwa donna Barbara, podstępna Esmeralda, oraz dom, w którym ją więziono. Widziała tylko to wnętrze pełne przyborów czarodziejskich, ten wieczór, ten wątły płomyk latarki, a nadewszystko tego pięknego młodzieńca, który ją miał za chwilę wziąć w ramiona.
Ale Pestel był zmieszany. Odkręciwszy klapę teleskopu, rzekł:
— Spojrzmy na gwiazdy.