przyjść ochota zgasić go! — zerwała rękawiczkę z prawej dłoni i podała ja Krystjanowi, który posłusznie dotknął jej ustami. — A więc rzecz ułożona, Eidelon — powiedziała wesoło, tonem uwodzicielskim — jesteś gotów. Messieurs — zwróciła się wychodząc z wnęku do panów świty swojej, którzy po dwu, rozmawiali ze sobą szeptem — nous sommes bien presseés.
Pożegnała jubilera lekkim ruchem głowy, a panowie przepuścili mimo kroczącą żwawo, polem zaś bez szmeru, z czcią wielką poszli za nią.
Krystjan szedł przez wieś. Zobaczywszy siedzącego przy oknie Amadeusza Vossa, przystanął.
Voss wstał porywczo, otworzył okno, a Krystjan podszedł bliżej.
Była odwilż. Woda kapała z rynien dachów. Krystjan z lubością oddychał ruchliwem, mokrem powietrzem.
Oczy Vossa, okryte lśniąco szlifowanemi szkłami połyskiwały żółto.
— Znamy się, pono! — powiedział. — Chociaż dużo minęło czasu od kiedy tam, w Hag zbieraliśmy ostrężyny. Bardzo to dawne dzieje! — zachichotał zcicha.
Krystjan postanowił skierować rozmowę na głuchoniemego brata Amadeusza. W mgle przeszłości tkwiło lam zdarzenie, którego wyjaśnić sobie nie mógł, mimo wszelkich wysiłków myśli.
— Ludzie łamią sobie nademną głowy? — spytał Amadeusz, tonem człowieka, który chciałby wiedzieć co inni mówią o nim. — Jestem, zda mi się, kamieniem obrazy. Cóż pan sądzi?