Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/250

Ta strona została przepisana.

Nagle otwarto drzwi i dwaj marynarze wciągnęli do szynkowni dziewczynę tak pijana, że była zupełnie sztywna i tylko rzężenie, oraz wyuzdany, zmysłowy uśmiech świadczył, że jeszcze żyje. Rzucili ja brutalnie na ziemię. Ani drgnęła.
Jęli zuchwale rozpytywać o Karola-Młota. Musiał ich spotkać w ulicy i podjudzić, by w ten sposób sprowokowali gospodarza. Jeden z nich miał szeroka bliznę na czole, zaś ramiona drugiego, obnażone aż po plecy, były tatuowane w najrozmaitsze figury. Widziało się tam węża, koło skrzydlate, kotwicę, trupia głowę, fakira, wagę, rybę i mnóstwo innych rzeczy.
Obaj zmierzyli zuchwałem spojrzeniem Krystjana i Crammona. Tatuowany rzekł, wskazując browning Crammona:
— Schowajno tę pukawkę, bo inaczej dostaniesz pamiątkę.
Drugi stanął tuż przed Krystjanem, tak że tenże pobladł. Nigdy go jeszcze dotąd nie obryzgało błoto. Uczuł dreszcz wstrętu i pogardy. To mogło skłonić do odwrotu, a wizje owe ohydniejsze były jeszcze, od zjawy szatana w pałacu Szilagina.
Spojrzał napastnikowi w oczy i zauważył, że wytrzymać tego spojrzenia nie może. Jął mrugać oczyma i po chwili spuścił głowę. Ten fakt przepoił Krystjana odwagą i poczuciem siły, nieznanej jeszcze doniosłości.
— Spokój w szeregu! — krzyknął gospodarz marynarzom — Spokój! Czy chcecie mi ściągnąć na kark policję? Stul pysk, Ede! Dziewczyna sobie pójdzie z tymi panami, którzy płacą co mieli. Dwa kieliszki fin champagne, półtorej wódki... i z Bogiem!
Crammon położył dwie marki na stole, Karen włożyła kapelusz i skierowała się ku drzwiom. Poszli za