Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/26

Ta strona została przepisana.

— Nie przyznaję sobie prawa sądu! — odrzekł Krystjan niechętnie.
— Jakimże tonem, mówisz pan to! — mruknął Amadeusz, mierząc go spojrzeniem od stóp do głowy. — Jesteś pan dumny. A z jakiegoż powodu, jeśli nie przez ciekawość zatrzymałeś się pan tutaj?
Krystjan wzruszył ramionami.
— Czy pamiętasz pan pewne zdarzenie z czasu, kiedy przebywałem z ojcem na leśniczówce? — zapytał łagodnie i grzecznie.
— Cóż to za zdarzenie? Nie wiem o niczem... Zresztą czekajże pan,... może idzie o tę historję ze świnią? Gdy raz w gospodzie bito świnię, a ja...
— Tak, tak, mam na myśli historję z ową świnią! — odparł Krystjan, uśmiechając się blado. chwili kiedy to wypowiedział, cała widownia i akcja stanęły mu żywo w myśli.
Stał pod bramą z Amadeuszem i głuchoniemym Dytrychem. Nagle świnia zaczęła kwiczeć. Amadeusz wzniósł w tej chwili ramiona, które drgały konwulsyjnie w powietrzu. Przeraźliwy, przez całe minuty trwający wrzask śmiertelny zwierzęcia był dla Krystjana nowością, przejął go dreszczem, jednocześnie wabiąc go ku miejscu skąd dolatał. Pobiegł tam i ujrzał lśniący nóż rzeźnika wznoszące się i opadające ramię jego, oraz szamotanie krótkich, szczecinowatych nóg i ciała ofiary, które wiło się w drgawkach po ziemi. Amadeusz, z pianą na ustach, podążył za nim chwiejnie i powtarzał, wskazując palcem: Krew! Krew! Krystjan ujrzał krew na ziemi, na nożu i na białym fartuchu rzeźnika. Co się działo potem, nie wiedział już. Wiedział to jednak Amadeusz Voss.
Powiedział: