Powróciwszy z początkiem tygodnia do Berlina, wymiarkował po zachowaniu się znajomych, że mają coś przeciw niemu. Czytał niezrozumiałe rozciekawienie w ich oczach. Pozbawiony szczególnej spostrzegawczości, dbał o to tylko, by zachować pozory nienaganności i nic popaść w konflikt z osobami, które mogły mieć wpływ na jego karjerę.
Podzielał z niezmierną uległością zapatrywania tych, z którymi obcować mu padło i drżał na myśl, że mogli go posądzić, o jakieś uchybienie, czy nietakt. Cechowała go ciągła czujność i nigdy nie był spokojny. Zanim wypowiadał zdanie własne, badał przedtem starannie, co o danej sprawie myśli większość, oraz ludzie miarodajni.
Na pewnem przyjęciu usłyszał szeptanie dwu młodzieńców, które za jego zbliżeniem się ustało. Odciągnął jednego z nich na bok i zapytał bez ogródek. Nie mógł trafić lepiej. Był to niejaki Svensheimer, syn wielkiego przemysłowca z Moguncji, który mu zazdrościł karjery, a także obie rodziny z dawien dawna żyły w rozterkach.
— Mówiliśmy o bracie pańskim! — odpowiedział. — Cóż to się stało? Krążą fatalne pogłoski. Cóż na tem prawdy? Musisz pan chyba wiedzieć.
Wolfgang sponsowiał.
— Cóż się stać mogło? — rzekł przygnębiony. — Nie wiem o niczem. Bardzo luźne nas obu łączą stosunki.
— Podobno wziął sobie na kark dziewczynę lekkich obyczajów i to najgorszej sorty, wprost ulicznicę. Sądzę, że rodzina powinnaby przeciwdziałać jakoś.
— Nic, a nic o tem nie wiem! — jękał Wolfgang, czerwieniejąc coraz to mocniej. — Zresztą nieprawdopodobnie brzmi tak pogłoska. Krystjan, to człowiek naj-
Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/265
Ta strona została przepisana.