Tajny radca rozsiadł się w fotelu, ogarnął znużonem spojrzeniem olbrzymie biurko, zarzucone aktami i przysłonił biała dłonią oczy. W ten sposób zawsze odpoczywał i zbierał myśli. Potem nacisnął jeden z licznych guzików na skraju biurka widniejących i spytał wchodzącego lokaja:
— Czy jest kto jeszcze?
— Ten pan przybywa z Berlina — powiedział, podając bilet — i powiada, że jest zamówiony przez jaśnie pana radcę.
Na bilecie widniało:
— Willibald Girke, detektyw prywatny, współwłaściciel firmy: Girke et Graurock, Berlin C. Puttbuserstrasse 2.
— Masz pan co nowego, panie Girke, spytał Wahnschaffe.
Spojrzawszy w tę twarz, dostrzegł w niej znane sobie doskonale cechy zachłanności, żądzę posiadania, sukcesu i niewzruszonej decyzji na każde upokorzenie i każdą nikczemność.
— Pisemne relacje pańskie nie zadowolniły mnie, dlatego poprosiłem pana do siebie, by wytyczyć pewną metodę postępowania w danej sprawie.
Ten frazes miał zakryć niepewność i wstyd tajnego radcy.
Girke usiadł.
— Staraliśmy się usilnie... — zaczął chrapliwym akcentem berlińskim — mamy dużo materjału. Jeśli pan radca pozwoli, mogę służyć niezwłocznie.
Dobył notesu i przewracał kartki.
Miał uszy wielkie, odstające, jakby przystosowane