waj, a najczęściej przebywa pieszo bardzo znaczne przestrzenie i to zarówno dniem, jak i nocą.
Na te słowa drgnął tajny radca. Uczyniły na nim silniejsze wrażenie, niż wszystkie inne wieści detektywa.
— Będę się starał zaspokoić wszelkie życzenia pana radcy! — zapewnił Girke. — Punkt ostatni przedstawia znaczne trudności, ale postaram się, by firma Girke et Graurock zaszczytnie je pokonała.
Na tem skończono rozmowę.
Z pośród nurtujących tajnego radcę myśli i podświadomych procesów duchowych, wyłoniło się po kilku dniach w jego mózgu wspomnienie pewnego zajścia w Aix-les-Bairis. Krystjan miał wówczas czternaście lat.
Albrecht Wahnschaffe spotkał tam markizę Berlotti, bardzo inteligentną damę, ongiś śpiewaczkę, która na starość zbrzydła straszliwie. Pewnego dnia, na promenadzie, markiza zachwycona urodą Krystjana zaprosiła do siebie ojca i syna. Krystjan pobladł, przerażony brzydotą tej kobiety i oświadczył chłodno, a stanowczo, że nie pójdzie i nie ustąpił, mimo wszelkich rozkazów, perswazji, ni próśb. Wówczas wpadł Albrecht w szał. Zdarzało mu się to raz na kilka lat, ale w takim razie był zupełnie nieprzytomny, zaś po ataku chorował ciężko.
Przyskoczył do syna i wymierzył mu straszny cios laską. Drugi raz nie uderzył już, spojrzawszy mu w twarz. Zamieniła się w lód, w lód płonący, dostojną, śmiertelną wzgardę, o którą gniew strzaskał się, jak szkło o granit.