dy znów swą chłodną trzeźwością. Tak rozmawiając, zaszliśmy do mieszkania Karen.
Przechodząc wąskim przedpokojem, usłyszeliśmy odgłos rąbania drzewa. Ciężarna kobieta klęczała przy kuchni, rąbiąc trzaski. Pod ścianą na krześle, blada śmiertelnie, siedziała martwa młoda jej pomocnica, niejaka Izolda Schirmacher. Zasłabła nagle, może nawet doznała coś w rodzaju ataku apoplektycznego, gdyż sztywna była całkiem.
Musiała rąbać drwa, gdy zaś zasłabła, Karen odebrała jej siekierę, nie troszcząc się zresztą o nic. Rąbała zawzięcie, a nie zauważywszy nas, wyklinała bluźnierczo ciążę swoją, twierdząc, że nie chce wcale nowego bękarta i udusi go zanim piśnie po raz pierwszy.. Nie sposób powtórzyć jej słów ohydnych.
Krystjan wziął Izoldę na ręce, jakby nic nie ważyła i położył na łóżku w przyległej komnacie. Polem wrócił i rzekł do Karen: — Dajże temu pokój! — odebrał jej siekierę i ułożył w stos narąbane drwa. Kobieta przeraziła się i nie stawiała oporu, milcząc jakby straciła mowę. Widziałem to, że z tego migotliwego zdjęcia dowie się Pani co to za osoba i jak z nią postępuje Krystjan.
Przepadł już pokój duszy mojej. Krew ciecze z niewidzialnej rany na ciele świata. Wołam o naczynie, by ją zebrać, ale nikt go nie podaje. A może ja sam chory jestem i ranny?
Czyż może tęsknić cień za ciałem swojem? Czy możliwe, by ta niemożliwość ziściła się, a ten, który cud wybłagał i wyżebrał na kolanach, nic o tem nie wiedział? Szanowna Pani, w tem tkwi przeznaczenie. Nauczyłem się odróżniać owoc, od padliny, gorycz od słodyczy, zapach od smrodu, to co koi, od tego co rani.
Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/287
Ta strona została przepisana.