Rzuciła ponure spojrzenie na twarz śpiącego przy rzęsiście oświetlonym siole.
Wiguniewski zdjął w dłoni list i powiedział z goryczą, tak że mu zadrżała szpiczasta broda:
— Jego trzy prawdy tyle warte co trzy dywizje kozackie. Starczy ich, by zapełnić więzienia po tej i tamtej stronie Uralu, odebrać męstwo młodzieży naszej i pogrześć wszelkie nadzieje. Każde z nich, to nahajka, zdolna powalić osiem, sto tysięcy zbudzonych do czynu duchów. Okrucieństwo? Nie, to coś gorszego jeszcze, to tragedja całego kraju. Trzy prawdy? — roześmiał się przez zaciśnięte zęby i wydał pomruk dziki. — Trzy prawdy i zaraz zacznie się żniwo krwi, w porównaniu z którem mord betlejemski i noc św. Bartłomieja były niewinnemi igraszkami. Popatrz pani, ja nie płaczę. Śmieję się. Na cóż płacz? Pójdę do domu zawołam popa, dam mu ten świstek i każę sporządzić zeń amulety dla tych, którzy wyczekują wyzwolenia. Może im to wystarczy?
Ewa miała teraz twardy wyraz. Spojrzała ponownie z uczuciem przymusu i zależności w twarz śpiącego. Na usta jej wypełznął niezdrowy jakiś uśmiech a policzki nabrały połysku opalowego.
— Czemużby uczynić nie miał tego, co mu duch nakazuje? — spytała zwracając ku księciu uwieńczoną djademem głowę. — Czyż nie lepiej, by wybłysnął jeden człowiek świetny, niż by setki tysięcy osięgły smutną przeciętność form życia? Jakże pięknie powiada on. — Kroczę za swem wnętrznem światłem i wnętrzny m Bogiem! — Któż to potrafi? Kto się odważy? Teraz rozumiem co powiedział — spojrzała przenikliwie w twarz śpiącego, — że przed tem należy się korzyć. To miał na myśli. Przedziwne pługi, mój książę orzą tę
Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/291
Ta strona została przepisana.