Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/297

Ta strona została przepisana.

za to przyszło stoczyć ciężka walkę. Niestety, każde wspomnienie jątrzyła wściekłość i nie mogła przebaczyć temu, kto jej o tem przypomniał.
Wiedział to Lorm i uczuwał obawę. Judyta uważała się sama za zdeklasowana, za osobę, która jak brat, dobrowolnie zstąpiła z wyżyn społecznych i nie ukrywała przed nim tego, on zaś był zbyt skromny, by jej to brać za złe.
Liczenie się z opinją ludzi, miała we krwi, a chociaż nie miała już stosunków, jak dawniej arystokratycznych, tkwiła w nich, a w sferze obecnej czuła się poniżoną.
To wszystko jednak nie tłumaczyło jeszcze wybuchów, jakie nią szarpały na samą wzmiankę o Krystjanie.
— Niech się nie waży przychodzić! — parsknęła jak kol rozjuszony. — Nie chcę słyszeć o tym człowieku! Mówiłam ci to już dwadzieścia razy. Jesteś niedołęgą, wdając się z nim. Wszakże mogłeś wyraźnie powiedzieć, że ja nic z tem wspólnego mieć nic chcę. Każ zaprzęgać i jedź natychmiast do niego. Zabroń mu przychodzić do mego domu, a nawet pisać do mnie!
Albo nie, napiszę sama! Ty jesteś tchórz. Drogi Wolfgangu, wizyty twoje są mi miłe i przychodź ile razy chcesz, ale o tym człowieku nie wspominaj słowem, pod żadnym warunkiem, gdyż nie mam o nim nic do powiedzenia.
Lorm zdobył się na uwagę.
— Nie pojmuję — powiedział łagodnie, z wyższością — co cię tak oburza! Brala Iwego nikt nic uważa za winowajcę, lecz conajwyżej za postrzelonego. Komuż on czyni krzywdę? Co tobie n. p. uczynił złego? Wszakże byliście sobie dawniej bardzo bliscy. Sama to nieraz