Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/302

Ta strona została skorygowana.

Przy tych słowach pobladła, rysy jej się skurczyły, słomiany wiecheć włosów przyjął położenie poziome.
Girke wybałuszył oczy i mruknął:
— To szczególne! Nadzwyczaj interesujące.
Ale Karen nie zważała nań.
— Jak się masz Karen? — przedrzeźniała go. — Czy ci czegoś nie brak? — Czegóż mi może brakować? Ach! dywanika przed łóżko! — powiadam zrozpaczona. — I pary firanek do sypialni z kretonu, z czerwonego kretonu... czerwony kreton, — dodaję, bo mi to wpadło nagle.
Czasem wychodzimy razem to do lasku Humboldta, to Bramy Oranienburskiej. Ludzie się gapią, a mnie coś korci. Chciałabym im krzyknąć: — Oto ten pan wykwintny idzie ze mną, choć mam wielki brzuch, a ja z nim idę. Ładnie, nieprawdaż? Przypatrzcież się dobrze ciekawej parze!
Czasem przychodzi z Vossem i rozmawiają w drugiej izbie. To znaczy mówi Voss, a umie to, jak najlepszy proboszcz. Raz przyprowadził młodego barona, ślicznego blondynka. Ładna była historja! Baron dostał ataku płaczu i łkał, jak małe dziecko. Krystjan nie rzekł słowa, siadł tylko obok niego. Nie sposób odgadnąć, co myśli. Czasem chodzi po pokoju, wygląda oknem. Potem idzie nie wiem dokąd, jak nie wiem skąd przybył.
Matka powiada, że jest przygłupiasty i naciąga go, bo czując gdzieś żer nie popuszcza nigdy. Szkoda tylko, że mi wsadziła na kark Nielsa Henryka. Jest on coraz to bezczelniejszy. Już na schodach zaczyna wrzeszczeć! W poniedziałek przyszedł, bym mu dała floty. — Nie mam floty! — powiadam — Idź do roboty! — Uczy się na montera, ale woli leniuchować. Zapowiedział, że