mnie zbije na kwaśne jabłko. W tej chwili przyszedł Krystjan, a Niels wbił weń dzikie spojrzenie. Zadygotały podmeną[1] nogi, odciągnęłam go na bok, mówiąc:
— On chce floty.
Ale nie zrozumiał. Powiedziałam, że chce pieniędzy, a on dał mu sto marek, potem zaś zaraz wyszedł. Niełs za nim. Myślałam, że zacznie bójkę, ale nie przyszło do tego. Wstręt mnie przejął, a strach długo jeszcze dusił w gardle.
Umilkła dysząc ciężko.
— Stwierdzono szeregiem faktów, że Niels Henryk napastuje go żądaniami! — wtrącił Girke dla ścisłości.
Nie dosłyszała nawet słów jego. Jeszcze bardziej nachmurzona przycisnęła ręce do piersi i wstawszy ociężale rozejrzała się po stancji.
— Przychodzi i odchodzi, przychodzi i odchodzi! — podjęła tonem gniewnym, wrzaskliwie niemal. — Tak jest i tak będzie. Byle przynajmniej nie pytał! Zimno i gorąco mi się robi. Jest to, jak rewizja kieszonkowa. Wie pan co znaczy rewizja kieszonkowa? Wszystko przewracają do góry nogami, biorą w ręce, obwąchują... straszna rzecz. Niechby mnie zostawił w tych czterech ścianach, chcę wypocząć... wszak los rzucał mną po świecie, niby kawałkiem ścierwa. Ale głowa pęka, gdy przyjdzie siedzieć i opowiadać w kółko jak było lam, a lam, co się tu siało i co się siało tam znowu... doprawdy, nie wytrzymam.
Stuknęła pięścią w skroń. Wychynęło zwierzę, o szkaradnych, pokurczonych rysach człowieka, dzikie i nieopętane.
Przerażony Girke wsiał, osłaniając się na wszelki wypadek krzesłem i rzekł:
— Nie chcę zabierać czasu. Proszę rozważyć mą pro-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – pode mną.