Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/305

Ta strona została przepisana.

ale musi wracać, po coś zgoła nieznanego, co zapomniał. Kiedy się tak idzie, ktoś kroczy naprzeciw, a jest to własne ja człowieka. Zda się odbicie, ale nie, tamten sobowtór jest, jakby rozszarpany, a w pośrodku krwawych piersi połyska serce.
Cóż to było? Co mogło znaczyć?
Padła na krzesło z jękiem, zakrywając twarz dłońmi. Niechże dręczyciel zapłaci przynajmniej dobrze, niech drogo zapłaci.
Postać jej wsiąkła w zapadający mrok.

10.

— Powiem ci — rzekł Voss Krystjanowi, — pod jakiem stale żyjesz wrażeniem. Otóż jesteś, jak człowiek, który chcąc się zahartować, zrzuca nagle wszystko i wychodzi na mróz. Jesteś jak człowiek ,który nie powąchawszy nigdy wódki, ni stąd, ni z owąd wlewa całą flaszkę fuzlu w gardło. Oczywiście padasz na ziemię i zamarzasz na śmierć. Ale gorsze jest to, że w głębi duszy czujesz wstręt.
Inaczej nawet być nie może. Pierwiastki twej osobowości mają nad tobą władzę wbrew twej woli, dotykasz mnóstwa rzeczy brudnych, ordynarnych, brzydkich, o których przedtem nie wiedziałeś zgoła. Potem siadasz, oglądając swe polerowane jeszcze paznokcie z obrzydzeniem, nie mając odwagi sięgnąć po szklankę z wodą, której dotykały usta brudne i spocone ręce. Tak, tak, najbardziej żal ci rąk własnych. A cóż ma za cel to wszystko, jeśli komuś żal własnych rąk?
Czyż istotnie ty sam leżysz na tej kanapie?
— Tak sądzę, Amadeuszu.
— Ja nie. A jeśli zimno ci w nocy, czy ty sam istotnie rozniecasz ogień w tym piecu?