— A któżby inny? Nauczyłem się tego, wszakże.
— Żali ty sam zaświecasz lampę, podczas gdy za naciśnięciem guzika ongiś jaśniały salony... czy jesteś to ty, we własnej osobie? Nie i nie. Spójrz, proszę, na tę zakopcona powałę... pfuj do licha! O, jakiż musi w tobie tkwić niepokój, jaki tobą wstręt targa! Czyż możesz sypiać po nocach? A przebudzenie nie wydaje ci się zwidem złowrogim? W pięknej swej odzieży idziesz w tłum, a każdy spostrzega niezwłocznie, że nie robił jej tani krawiec, a zaprasowane poprawnie spodnie wywołują szyderstwo. Wydaje im się, że ich oszukujesz, bowiem największym w oczach biednych oszustem jest bogacz, grający rolę biedaka. Choćbyś cały majątek rzucił do Sprewy, chyba że chodził będziesz w łachmanach, nie wezmą cię na serjo. Rozgoryczasz ich tylko, bo uważają to za szarlatanerję i spleen.
Nie znasz ich, nie wiesz jak są zaniedbani i wygłodzeni od długich pokoleń i jak cię za to nienawidzą. Nie znasz ich interesów, myśli, ni języka, oni zaś nie pojmą nigdy, by ktoś mógł wyrzekać się dobrowolnie tego, co jest, ich krwią serca oblewanem marzeniem i nadzieją, co jest podkładem ich marzeń, zazdrości i gniewu. Pracują dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści lat poto jeno, by oddychać i napełnić żołądek, a ty chcesz by uwierzyli, że tego tylko pożądasz ty, dla którego byli i są zwierzętami roboczemi bez imienia, dla którego rtęć i pył żelaza żre im płuca? Miljony proletarjatu w codziennych, bezgłośnych walkach ginie za kapitał. Palacze, czy murarze, tkacze, czy kowale, robotnicy szklarni, czy budujący maszyny, są to żołnierze przywaleni jarzmem służby. Cóż tedy chcesz czynić? Jakie bierzesz w rachubę siły duszy i jaki wymiar
Strona:PL Wassermann Jakób - Ewa.djvu/306
Ta strona została skorygowana.